niedziela, 17 kwietnia 2016

Wiosenne KoRNO - Trasa mocno terenowa

Witajcie

Wiosenne KoRNO już za nami. Tradycyjnie już wybrałem trasę o długości 40 km, która okazała się być wielkim zaskoczeniem. Najważniejsze jednak że było sporo zabawy, pogoda dopisała, a co najważniejsze na trasie sporo pozytywnych ludzi. Tym sposobem sezon rajdów i wszystkich wyścigów rowerowych rozpoczęty.

Dojazd na start i przygotowanie do startu

Z domu wyruszyłem po godzinie 7.30. Nawigacja ustawiona na Euro Camping w Dąbrowie Górniczej, w okolicach pustyni Błędowskiej i jazda. Pół godziny zajął mi dojazd na start. Na parkingu kilka ekip już przygotowywało swoje rowery do startu. Odwiedziłem biuro zawodów w celu dokonania formalności, podpisanie listy startowej, odebranie numeru startowego oraz listy punktów kontrolnych. Nadszedł czas na skręcenie swojego rumaka i ubrania się w odpowiednią odzież.

Minuty przed startem i ustalenie trasy

Na starcie pojawiła się duża ilość zawodników, zarówno rowerzystów jak i piechurów. Zasady proste, szukamy punktów tym razem oznaczonych samą kartką, tylko na LOP-ie wiszą lampiony. Kolejność zdobywania punktów dowolna, czas od 10:07 do 18:07, równe osiem godzin. Nasza grupa składała się z czterech osób: Ania, Robert, Grzegorz i ja. Przed wyruszeniem na trasę wydawało się że całość nie zajmie nam więcej niż dwie godziny, biorąc poprawkę na początek sezonu i niespodzianki na drodze liczyliśmy okolice trzech, maksymalnie czterech godzin. Kolejność zdobywania punktów:
12, 10, 7, 11, 2, LOP (3 punkty), 6, 13. Jak widać do zdobycia dziesięć punktów.
 
Wiosenne KoRNO - mapa trasy 40 km

Punkty 12, 10, 7

Pierwsze trzy punkty wyglądały na banalne do znalezienia. Do 12 dojechaliśmy bardzo szybko, dzieląc się na dwie grupy, Robert z Grzesiem i ja z Anią. Spotkaliśmy się na punkcie, który był ładnie ukryty, szacunek dla osoby która go znalazła jako pierwsza. Dojazd do 10 był równie szybki co do 12, z tą różnicą że końcówka była w lesie, gdzie źle wybraliśmy ścieżkę, mimo wszystko punkt zdobyliśmy wytężając wzrok za amboną. Punkt numer 7 był schowany. Aby do niego dotrzeć trzeba było bardzo dobrze przyjrzeć się mapie, czego początkowo nie zrobiliśmy. Błąd jednak naprawiliśmy i jazda dalej.

Punkt 11, 2 - Historia II Wojny Światowej

Przejazd z punktu 7 do punktu numer 11 wydawał się banalnie prosty. Błędy nawigacyjne i chęć jazdy na skróty pozwoliły nam wykąpać rowery w błocie i wodzie stojącej na drodze sięgającej do połowy koła. Sam zaliczyłem prawie upadek do błota, szczęśliwie skończyło się na ubrudzeniu jednego buta. Zła interpretacja mapy prowadziła nas głęboko w las drogą równoległą do tej właściwej. Dłuższą chwilę zajęło nam zorientowanie się w naszym położeniu. Udało się, przy okazji poznaliśmy lasy Błędowskie. Punkt 11 znajdował się obok pomnika ofiar II Wojny Światowej, po drodze minęliśmy jeszcze jeden mniejszy.

Nagrobek przypominający o śmierci kobiety w 1944

Pomnik czterdziestu ofiar zamordowanych w 1944 roku
Dojazd do punktu numer o wdzięcznej nazwie "bunkier" był szybki. Pokonanie w krótkim czasie trasy nie oznacza sukcesu, szczególnie gdy punkt znajduje się przy bunkrze, a tych w okolicy nie brakuje. Po zwiedzeniu jednego z nich trafiliśmy na ten właściwy. Teraz czas wyruszyć na LOP.



LOP

Przy bunkrze nasz zespół podzielił się. Odmienne zdania dotyczące dojazdu na LOP spowodowały że Grzegorz pojechał dalej sam, a nasza trójka trzymała się razem. Plan był dobry, niestety mapy nieaktualne spowodowały że odnalezienie się w terenie nie było takie proste. Po drodze spotkaliśmy kilka ekip i dzięki wymianie informacji udało się zaliczyć trzy punkty, które znajdowały się w odległości po 300 metrów od siebie. Kolejne zwiedzanie lasów w okolicach Olkusza za nami.

Punkty 6 i 13

Do zdobycia pozostały dwa ostatnie punkty, najbardziej oddalone od bazy rajdu. Na licznikach mieliśmy nakręcone ponad 40 km. Wiedzieliśmy że kolejne 20 km jest pewne. Przejazd przez Olkusz umożliwił nam uzupełnienie kalorii i zapasów kalorii oraz napojów. Jazda asfaltem zwiększyła nasze tempo, pomimo ogólnego zmęczenia. Radość nie trwała zbyt długo ponieważ punkt numer znajdował się ponownie w lesie. Na miejsce gdzie powinien się znajdować dotarłem szybko, jednak opony terenowe nie są takie złe jak mi się to początkowo wydawało. Punkt znajdował się ukryty dość daleko od drogi w lesie, na szczęście inne ekipy naprowadziły mnie na niego i znalezienie go nie trwało za długo. Czas na ostatni punkt. Schowany również w lesie, jednak do pokonania były kolejne kilometry, częściowo w lesie, częściowo po asfalcie. Nawigowanie szło nam dobrze, dopóki nie spotkaliśmy innej ekipy jadącej do tego samego punktu, jednak z drugiej strony. Zasugerowaliśmy się ich pomysłem i dołożyliśmy kolejny kilometr do pokonanego dystansu. To był nasz kolejny błąd. Po opuszczeniu lasu czekał nas asfalt, trzynastka czekała przy leśnej ścieżce.

Fortyfikacje w Olkuszu (fot. Anna Peterek)

Powrót na metę

Znajdowaliśmy się pod Diablą Górą, musieliśmy wrócić do Błędowa. Przed nami sporo asfaltu, tylko kawałek lasem, szczęśliwie jednak po drodze utwardzonej i oznaczonej jako czerwony szlak rowerowy - Szlak Szwajcarii Zagłębiowskiej (opis wg. mapy). 15 kilometrów bardzo przyjemnej przejażdżki rowerowej.

Meta

Po oddaniu karty chwila odpoczynku, posiłek regeneracyjny i przyszedł czas pożegnać się z ekipą, zapakować rower na bagażnik i wrócić do domu. Rower początkowo lekko ukorzony zyskał maseczkę błotną. Po takiej jeździe należy mu się solidna kąpiel i smarowanie. Kands po raz kolejny mnie nie zawiódł za co go kocham. Wyniki podam jak będą oficjalnie ogłoszone na stronie KoRNO. Czas przygotować się do Dębowego Włóczykija. W niedługim czasie pojawi się oficjalny klip z Wiosennego KoRNO.

Dwa Kellys-y i Kands w tle (fot. Anna Peterek)
Na sam koniec ślad trasy:

czwartek, 7 kwietnia 2016

Merida Scultura Team - Test

Witajcie

Minął miesiąc od momentu zapisania się przeze mnie do testów rowerów Merida. Nadszedł ten moment kiedy mogłem usiąść na siodełku Meridy Scultura Team, roweru szosowego znanego przede wszystkim fanom wielkich tourów. Co jest w nim takiego niezwykłego?
Zapraszam.

Z "Górala" na "Szosę"

Większość moich czytelników wie że cały czas dosiadam rowery górskie. Jak do tej pory moja przygoda z kolarstwem kręciła się wokół tego rodzaju rowerów, wszak rowery trekkingowe również bazują na góralach, chociaż zdarzają się wyjątki. Mój Kands Energy to typowy przedstawiciel topornych rowerów górskich. Merida Scultura Team jest idealnym przedstawicielem roweru szosowego z którym w rzeczywistości miałem do czynienia po raz pierwszy. Wskoczyć na szosę bylo prosto, odpowiednie ułożenie się zajęło mi trochę czasu. Przesiadka okazała się prosta i przyjemna, pomimo twardego siodła.

Waga ma znaczenie

Nie od dziś wiadomo że im rower lżejszy tym większą mamy szansę na uzyskanie sporych prędkości przelotowych. Scultura Team waży niespełna 10 kg. Karbonowa rama robi swoje, jej kształt również robi swoje. Dla osoby mojej postury i wagi rozpędzenie Meridy do ok. 40 km/h nie jest jakimś specjalnym wyczynem. Problem wagi roweru i jego jeźdźca pojawia się w momencie bocznego podmuchu wiatru, miota jak jasna cholera. Waga ma spore znaczenie.

Osprzęt

Nie będę wdawał się w szczegóły techniczne, osprzęt który został zamontowany przez producenta Scultury to Shimano Dura Ace wszystko działa z precyzją zegarmistrzowską. W rowerze za bagatela 28 000 złotych trudno spodziewać się błędów w doborze komponentów. Wrzucamy bieg wyżej i już po chwili czujemy opór w nogach, rower przyspiesza dalej, totalna cisza, tylko szum jaki generuje przecinane przez nas powietrze. Nawet szumu opon nie słychać. Wszystko dograne w najmniejszym szczególe.

Wygląd

Jednym może się podobać, innym niekoniecznie. Dla jednych to kolejna zwykła szosa, dla innych dzieło sztuki. Ja jestem gdzieś pośrodku. Z jednej strony rower prezentuje się świetnie, z drugiej za takie pieniądze można by oczekiwać czegoś więcej. Jeżdżąc po mieście tym rowerem zauważyłem jednak że rower rzuca się w oczy. Praktycznie każdy kogo mijałem obracał się zerkając za mną, a przede wszystkim za rowerem. Kierowcy na światłach również bacznie przyglądali się mojej Meridzie. Kupując ten rower możecie być pewni że nie przemkniecie bez uwagi przez miasto.

Merida Scultura Team

Merida Scultura Team


Merida Scultura Team

Merida Scultura Team

Merida Scultura Team

Czy warto zapłacić majątek za rower?

Jedna z ważniejszych kwestii, mocno spornych w środowisku rowerowym. Merida Scultura Team kosztuje 28 000 złotych, za tą cenę można kupić prawie nowy samochód. W tej kwocie kupimy ok. 3 - 4 szosówek dobrej klasy, firmowych. Kupując Sculturę płacimy jednak za rower z najwyższej półki, wyróżniający się z tłumu i o ile przy rowerach górskich zawsze mam problem czy warto zapłacić więcej, tak jeżeli chodzi o szosę powiem z czystym sumieniem że jeżeli miałbym takie drobne na swoim koncie do dyspozycji na zakup roweru - kupiłbym Sculturę. 28 000 złotych to cena którą warto zainwestować w ten sprzęt.

Podsumowanie

Mając półtorej godziny na testy i brak doświadczenia z rowerami szosowymi w swojej ocenie nie będę obiektywny, chociaż ogólnie można ją znaleźć w akapicie wyżej. Jeżeli chcecie pojeździć na rowerze szosowym dla rekreacji kupcie np. rower Merida Scultura 200. Macie zacięcie do ścigania się i chcecie lub już startujecie w zawodach? Scultura Team to odpowiedni model. Dla mnie była to pierwsza przygoda z szosą, bardzo przyjemna, która przekonała mnie do tego typu rowerów i do zakupu czegoś takiego w przyszłości. Podsumowując krótko jest to rower dla fanatyków szos i wielkich tourów, polecam jednak każdemu przejechania się rowerem tej klasy.